środa, 11 czerwca 2014

Cyklista to człowiek złożony w połowie z ciała, a w połowie ze stali...

Cyklista to człowiek złożony w połowie z ciała, a w połowie ze stali,którego mógł zrodzić tylko nasz [XIX] wiek nauki i żelaza (Louis Baudry de Saunier, Kolarstwo teoretyczne i praktyczne, Paryż 1891).
Dzisiaj w drodze na nagranie radiowe o sposobach relaksacji, uświadomiłam sobie - jadąc na rowerze, że jednym z moich pierwszych coachów był właśnie rower. Blizna na moim kolanie przypominała mi o tym, że razem z dzieciństwem pożegnałam beztroski czas odkrywania, poznawania, doświadczania i radości z najprostszych rzeczy. Jednak kiedy przed moimi oczami przesuwały się samochody z rowerami na dachu podążające w nieznanym kierunku, jakiś żal i tęsknota dotykały czułej struny na samym dnie. Melodia jaka wydostawała się z mojego serca była raczej rzewna. Czy rower może zmienić czyjeś życie? W moim przypadku było to takie narzędzie... Zaczęło się niewinnie, chciałam zrzucić parę zbędnych kilogramów. Nie będę w tej chwili mówić ile to jest dla mnie parę - ale brzmiało bezpiecznie. Nie przejdziemy w tej chwili do opowieści o odchudzaniu, wytyczaniu celu, planowaniu poszczególnych etapów czy podjętych krokach, bo to nie ta bajka... nic z tego planu nie wyszło. Ale też nie ma mowy o porażce. Bo tak naprawdę chodziło o lepsze samopoczucie. Czym jest dla mnie to lepsze samopoczucie? To taki stan, kiedy nic mnie nie boli (mam na myśli dwie części mojego ciała - głowę i plecy), cieszę się z tego co mam, czerpię przyjemność z natury, jestem odprężona i zrelaksowana, nie zamartwiam się rzeczami, na które nie mam wpływu. Jest to codzienna praca, zwłaszcza jeżeli nie jest się utalentowanym cyklistą. Najwięcej radości czerpię, jak już zsiądę z roweru. Znów udało mi się wyjść z mojej strefy komfortu... Czasem towarzyszą mi pot i łzy, np. wtedy, kiedy byłam na plaży po zachodzie słońca, a do najbliższego wyjścia miałam 10 km. Na plaży nie było już żywej duszy, tylko lisy wybiegały z lasu świecąc czerwonymi oczami w ciemności. Piasek stawiał opór, a ja nie miałam na tyle siły w nogach żeby puścić się pędem do najbliższego wyjścia przy wydmie. Być może gdybym nie musiała prawie każdego dnia wkładać tyle wysiłku w moje wyprawy rowerowe, nic by się nie zmieniło w moim życiu - nękały by mnie migreny, nie potrafiłabym się zrelaksować i martwiłabym się tym na co nie mam wpływu. Czego nauczył mnie jeszcze rower? Przede wszystkim tego, że za każdym stromym podjazdem jest przyjemny zjazd. Najtrudniej jest najbliżej celu. Zaczynamy podjazd z entuzjazmem (jak go nie ma to nasze szanse dodatkowo spadają) i jeszcze w pełni sił, które tracimy z każdym obrotem. Z każdą zdobytą górą, zdobywamy doświadczenie. Można w życiu przemykać po prostych drogach, nie ryzykując, ale też nie dostaniemy niczego więcej. Bo nie wszędzie prowadzą tylko proste drogi.

1 komentarz:

  1. Mijałam dzisiaj pana na rowerze z dywanem pod pachą i młodą dziewczynę z wielkimi kartonami (oczywiście również na rowerze). Jakie jeszcze przede mną wyzwania!

    OdpowiedzUsuń